Wypływające z morza chmur słońce oświetla brunatne plamy na przykościelnych kamieniach. Majestatyczny spektakl oglądam, na szczycie Dizapayt 2478 m n.p.m. gdzie mieści się najwyżej położona świątynia chrześcijańska w Górskim Karabachu. Dziś znów tu poleje się szkarłatna jucha ze zwierzęcych ofiar składanych przez Ormian. Krew i wino w tym rejonie tworzą nierozłączną parę, niczym życie i śmierć.
Nocleg w niebie
Przed nami 1500 metrów zygzakowatej ścieżki na szczyt i prawie 400 metrów przewyższenia. Przed ruszeniem w górę odciążam plecaki i zostawiam w krzakach wodę mineralną. Będzie nam służyć w drodze powrotnej. Podejście umila nam syn, który z ekscytacją opowiada treść jakiegoś futurystycznego japońskiego serialu.
Po ponad godzinnej solidnej pracy na kijach, wychodzimy ścieżką na przesmyk między skałami. Stąd trawersujemy na południowy stok i docieramy na wierzchołek Dizapayt. Zrzucamy plecaki i wychodzimy na skałę powyżej świątyni Katarovank. Pod nami rozpościera się nieziemski widok. Stoimy nad chmurami, które pędzą jak oszalałe. To zdecydowanie najpiękniejsze miejsce, jakie widziałem w Górskim Karabachu.
Na szczycie mieści się jednonawowy kościół z XVII wieku zbudowany z bloków lokalnego gruboziarnistego piaskowca. Wnętrze Katoravank wypełnia zapach palonych świec. Wpisujemy się do pamiątkowej księgi, zapełnionej głównie ormiańskimi tekstami. Kościół będzie naszą ochroną na noc. Jego ściany dają ciału ochronę przed wiatrem, natomiast metafizyczność przestrzeni daje spokój duszy.
Zachód słońca oglądamy rodzinnie niczym majestatyczny spektakl, który natura urządza tylko dla nas. Czerwień znad horyzontu przez chwilę jednoczy się z brunatnymi plamami na przykościelnych skałach. To dowód składanych tu rytualnych ofiar, zwanych matagh. Ale w swojej historii Dizapayt ma ślady nie tylko krwi zwierzęcej.
Więcej o Górskim Karabachu/Arcachu przeczytacie w artykule Krew i wino Magazynie Na Szczycie nr 5, lipiec 2020. Do nabycia w wersji papierowej lub elektronicznej.