Dizapayt – zachód słońca. Chmury płyną pode mną. To najpiękniejsze miejsce w tegorocznej podróży na wschód. Czuję, że stąd jest mi bliżej do Boga. Na nizinach czasem tonę w przyziemnym świecie. Teraz czuję spokój podczas chwili pozornego spotkania żywiołów. To tu od wieków rytualnie zabija się zwierzęta. W kościele Kataro na górze Dizapayt tak robią do dziś wyznawcy Chrystusa. Naród, który jako pierwszy uznał chrześcijaństwo za religię państwową. Kończy się dzień, a jutro znów ktoś przeleje tu krew koguta. W zachodzącym świetle posoka na szarych kamieniach wydaje się brunatna. Krzyż na szczycie rzuca coraz dłuższy cień, który błogoslawi okolicę. Wielkość góry Dizapayt nie odmierzam metrami nad poziomem morza, lecz bliskością do nieba. Tu czas płynie obok mnie. Jutro przywitam się z Bogiem o wschodzie. Dziś zamieszkam w jego domu.
News
Z Etną w tle
Ląduję u podnóża najwyższego czynnego wulkanu w Europie na Sycylii. Nie idę jednak z komercyjnym prądem i zostawiam za plecami Etnę, by ruszyć na północny-wschód.