W życiu poznałem różne kobiety. Pierwszą, którą zobaczyłem lub właściwie poczułem różnymi zmysłami była matka. To ona wraz z moim ojcem rozpoczęli podróż, którą nazywam życiem. Po dziewięciu miesiącach bezpiecznej „przyczajaki”, wyszedłem zwiedzać świat zewnętrzny. Moja rodzicielka dbała o mnie, karmiła piersią, przewijała pieluchami tetrowymi, lulała do snu.
One…
Kolejne kobiety (dziewczyny) pamiętam z przedszkola. Jedna nawet bardzo mi się podobała, więc ciągnąłem ją z warkocze. Moje zaloty skończyły się skargą pani nauczycielki do dyrekcji przedszkola. Zamiast atencji wybranki serca, uzyskałem reprymendę. Rodzice zostali wezwani do przedszkola. Dalszej historii chyba nie muszę opowiadać.
W podstawówce zakochałem się dwa razy. Pod koniec ósmej klasy zacząłem pisać wiersze, ale zdecydowanie nie miałem okazji trafić na koneserki sztuki lirycznej. W szkole średniej trafiałem kulą w płot, choć recenzent mojej twórczości (pan ze Związku Literatów Polskich) zalecił mi, skupienie się na prozie. Zgodnie z zaleceniem, skończyłem dziennikarstwo sportowe. Po drodze Ania zostawiła mnie dla Araba, Gosia dla zakonnika. Inne chciały coś więcej, ja wolałem jednak przyjaźń, co dla nich oznaczało, że „dostają kosza” (Ilona nawet za trzy punkty).
Po studiach pojawiła się Beata. Byłem dla niej „dupkiem”. Miesiąc później pojechaliśmy w góry. Po drodze był ślub. Potem podróż poślubna z plecakami i namiotem w Karpaty Ukraińskie i góry Fogaraskie w Rumuni. Rok potem na świat przyszedł nasz syn. Razem zwiedziliśmy kawałek Europy i wyszliśmy na kilka szczytów górskich. Wszyscy we troje, bo jesteśmy rodziną. Na dodatek zachorowaliśmy na tę samą chorobę. Poznawanie świata. Nie w weekend. Nie w tydzień. Ale każdego dnia. To nadało sens wspólnemu życiu.
Kobiety podróżniczki
Znam wiele podróżniczek. Jedne szukają niedźwiedzi, drugie dokumentują życie pasterzy, a inne samotnie lub z partnerami przemierzają świat. Dla mnie jedna jest szczególna. Ta, która dała mi syna. Dla, której nieważne są podróże stylu all inclusive, extreme czy jakiekolwiek inne. Dla niej najważniejsze są podróże w stylu razem.
Razem to synchroniczne wypowiadanie kolejnych miejsc, które chcemy poznać. Wspólne podróże to ekscytacja z kupna taniego biletu w jedną stronę (bo wiemy, że z powrotem będziemy wracać autostopem). To trudy noszenia plecaków, górskich biwaków, czy kąpieli w lodowatym potoku. Razem, to także chwile, kiedy na moment jesteśmy sami, by przekonać się, że razem, to właściwa droga. Wspólne podróże to włóczęga z synem, któremu pokazujemy świat natury i kultury. Razem, to podróż, w której obiektywem aparatu widzę piękno Jej oczu zza chleba zapakowanego w miejscową gazetę. Chwilę potem oczami duszy patrzymy razem w tym samym kierunku – w Piątym Kierunku.
PS Ostatecznie po latach uzmysłowiłem sobie, że patrzyłem za dwojga.