Mija drugi tydzień agresji Rosyjskiej na Ukrainę. Polacy pomagają Ukraińcom dzień i noc. Zwykli ludzie we współpracy z samorządami i organizacjami pozarządowymi utworzyli społeczną sieć pomocy: od transportu, przez noclegi po żywność, odzież i lekarstwa. Jestem w Przemyślu, w którym spotykam się z wolontariuszami. Mówią jednym głosem: pomagamy, bo tak trzeba. To nasz ludzki obowiązek. Ale chwilę potem nierzadko dodają: panuje często chaos. Rząd w mediach dużo mówi, ale nic z tego nie wynika.
Młodzi (nie tylko) Polacy pomagają Ukraińcom
8 dzień marca. W Dzień Kobiet bez blasku fleszy odwiedzam starsze kobiety i matki z dziećmi, które znalazły ochronę pod dachem nowoczesnego Centrum Rozwoju Badmintona przy I Liceum Ogólnokształcącym w Przemyślu. Żółty tulipan z niebieską wstążeczką u jednych budzi zdziwienie u innych błysk radości w smutnych oczach. Pewna staruszka po kilkudziesięciu godzinach ucieczki z wojennej zawieruchy nie ma sił wstać z łóżka. Symboliczny kwiat kładę u wezgłowia. Babusia chwyta mnie za rękę i szepce po ukraińsku diakuju (dziękuję).
Uchodźcami w punkcie noclegowym opiekują się licealiści pod opieką nauczycieli oraz wsparciu Jednostki Strzeleckiej. Nie chcą być opisywani z imienia i nazwiska, bo nie robią tego dla poklasku. Po prostu realizują ideę zgodnie z napisem, który widnieje nad wejściem do ich szkoły: „Prawda – Dobro – Piękno”.
Natomiast w Centrum Pomocy Humanitarnej przy ulicy Lwowskiej spotykam dwóch Ukraińców wychowanych w Portugalii. Nazar i Mykola z Lizbony jechali busami przez 3 dni.
– Najpierw chcieliśmy walczyć za nasz rodzinny kraj – mówi Nazar. – Jednak na granicy Polacy nam uzmysłowili, że tutaj możemy zdziałać więcej dobrego.
– Nie mamy przeszkolenia bojowego, za to mówimy biegle kilkoma językami – dodaje Mykola. Nie wspomnę, o braku paszportów, bez których trudno byłoby nam wrócić po wojnie do Portugalii. I tak trafiliśmy na Lwowską. Śpimy, gdzie można i mam swój punkt pomocy w Centrum.
Nazar i Mykola poza wolontariatem pracują nad aplikacją, która może pomóc organizować się uchodźcom z Ukrainy.
Fala za falą
Kolejowy Dworzec Główny w Przemyślu, peron 3. Jakiś Polak z orzełkiem na czapce odprowadza kobietę z dzieckiem do pociągu. Pracowniczka kolei w pomarańczowej kamizelce, pyta, dokąd chcą jechać. Mężczyzna w imieniu kobiety odpowiada: – ona nie wie, byle daleko od wojny. Kobieta wsiada do specjalnego pociągu do Katowic. Pociąg tak długi, że ostatnie wagony wychodzą prawie poza peron. Prawie nie widać jego końca. Jak końca tej wojny.
Pan Tomasz z Andrychowa nalewa ciepłą herbatę: – jestem na emeryturze, przyjechałem wczoraj. W domu zostawiłem 8-letnią córkę z żoną. Ktoś załatwił mi dach nad głową. W dzień chcę pomagać. Wieczorem ważne bym miał, gdzie się umyć.
W przejściu podziemnym przy peronie 4 – to tu przyjeżdżają pociągi z Ukrainy – na stanowisku z żywnością „pracuje” Pani Asia. – Przychodzę głównie na nocki, choć dziś przyszłam też na dzień. Teraz wspiera ją Pan Krzysztof – mam swoją pracę, ale przychodzę tu, kiedy tylko mogę.
– Gdyby tylko dali nam jakiś grzejnik – dodaje Pani Asia – w nocy jest upiornie zimno. Ale „miasto” ledwo zipie. Więc jak sami sobie nie załatwimy, to nie będziemy mieli.
Przyjeżdża pociąg. Peron zalewa fala ludzi. Zgarniam torbę młodej mamy i żwawo ruszamy do następnego pociągu na peronie 2. W biegu pytam, skąd przyjechali.
– Z Kijowa – odpowiada dwudziestoparoletnia kobieta. Tam teraz jest źle…
Wsiadają do pociągu w ostatniej chwili.
Tak wielu…
Ramię w ramię z Panem Rafałem z przemyskiej firmy komputerowej zbiegamy do podziemi, by pomóc kolejnym ludziom. On wraz z kolegami zorganizował się przez facebooka. Swoimi i służbowymi autami przewożą uchodźców. Pani Beata w głównym Urzędzie Pocztowym przy ul. Mickiewicza zachęca do drobnych zakupów słodkości w ramach akcji „Okaż serce dzieciom z Ukrainy”. Pani Julia jest architektem wnętrz, pracuje w administracji miasta i wolnej chwili od samego początku jest wolontariuszką w Centrum przy Lwowskiej. Pani Ela wydaje jedzenie w budynku Dworca PKP…
I takich Polaków są miliony… To oni na swoich barkach dźwigają ciężar pomocy. Jak powiedział mi Pan Andrzej – wolontariusz z Dworca PKP – mamy wspaniałego prezydenta miasta (Pan Wojciech Bakun). I co z tego, jak „wyższe władze” są z innej opcji. Tu potrzeba rozwiązania systemowego. Potrzeba pieniędzy dla samorządów. My tu jesteśmy z własnej woli i pomagamy z dobroci serca. I pomagać będziemy, ile będzie trzeba.
Postscriptum
Na klatce schodowej widzę jak Pan Krzysztof wyciąga ze skrzynki pocztowej ulotkę. Chwilę potem słyszę komentarz: – Kur.. to, na to pieniądze są!