Lubię promienie wiosennego słońca. Budzą we mnie nieco wychłodzoną po zimie energię, która czai się w komórkach mojego ciała. Ów wigor rozchodzi się wówczas powoli po całym ciele, niczym ciepło w trzewiach po wypiciu gorącej herbaty. Słońce na wyspie wiecznej wiosny wstaje i dzięki niemu staję się fertyczny. Zbieram się do życia. Otwiera się nowy dzień. Uśmiecham się wówczas i głęboko wciągam powietrze. Dzięki słońcu wypełnia mnie życiodajny tlen. [zapiski z pamiętnika]
Słońce na wyspie wiecznej wiosny – Lanzarote
Siedzę nad brzegiem oceanu. Beata wpatrzona w dal pije kawę, a Mikołaj gania się z wiatrem na plaży. Ostatnie dni przypływają i odpływają powoli, niczym mimowolne ziarna piasku noszone przez władcze fale. Lubię takie dni. Nigdzie nie trzeba się spieszyć. Dzień jest wyznaczany przez wschód i zachód słońca. A na wyspie wiecznej wiosny – Lanzarote słońca nie brakuje. Rankiem wysyła ono sygnały dla lokalnych rybaków, żeby nie zapomnieli o swoich sieciach. W dzień pieści dojrzewające winogrona rosnące na wulkanicznym żwirku La Geria. A wieczorem daje spektakularne popisy gorących kolorów na przecięciu sfery niebieskiej. Słońce na wyspie wiecznej wiosny wraz wiatrem i wodą, utwierdzają mnie w przekonaniu podobieństwa mojego życia do ziarenek piasku na plaży, na której jestem. Lubię to doznanie, a dzięki słońcu czuję się tutaj jak na wiosnę. Nie ważne, że w Polsce jest zima.