To miała być podróż sentymentalna. 15 lat temu ruszyliśmy w podróż poślubną w ortalionach, z plecakami i namiotem w stronę, którą lubimy najbardziej… na wschód. Przemierzyliśmy wówczas między innymi pasmo Czarnohory na terenie zachodniej Ukrainy i góry Fogaraskie w Rumunii. Z tamtego wyjazdu, pamiętam ciągły deszcz, kostki sojowe na obiad i liczne ataki pasterskich psów. Nie zapomnę też, że to właśnie tam odkryliśmy, że szukanie Piątego Kierunku to nasza wspólna pasja. Tym razem, na ile czas długiej majówki pozwalał, jedziemy we troje: Beata, ja (Konrad) i nasz, nastoletni syn Mikołaj.
Podróż sentymentalna zaczyna się oczekiwaniem na autobus, którego nie ma. 3 godziny bezowocnego wypatrywania środka transportu na Regionalnym Dworcu Autobusowym w Krakowie nie zniechęcają nas. Wracamy do domu, by dzień później ruszyć przez Przemyśl, Lwów do Iwano-Frankiwska (Stanisławowa). Po zwiedzaniu i krótkim odpoczynku trafiamy do Rachowa, gdzie nieopodal środka Europy spędzamy noc na dworcu autobusowym. Kolejnym przystankiem jest Jasina, gdzie znajduje się Kościół Wniebowstąpienia Pańskiego wpisany w 2013 roku na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Podróżując w deszczu odwiedzamy Delatyn, by dotrzeć do Kołomyi. Zwiedzamy unikatowe Muzeum Pisanek i byłe atelier Aleksandra Küblera – najdłużej działającego fotografa z polskich Kresów. Kolejnym przystankiem jest Stryj, gdzie bez pospiechu podglądamy pracę ludzi na miejscowym targu. W deszczu czekamy w długiej kolejce na przejściu granicznym Medyka-Szeginie.
Być może podróż sentymentalna nie potoczyła się jak planowaliśmy, przez górskie szczyty, ale w każdej podróży szukamy coś pozytywnego. W końcu Piąty Kierunek mierzymy nie tylko w metrach nad poziomem morza, czy też przebytymi kilometrami. Tym razem zaglądaliśmy w głąb siebie, a krople życiodajnego deszczu akompaniowały nam w rytmie bijących serc.