Dziś w Polsce obchodzimy Dzień Matki. Stoję chwilę wpatrzony w pomnik Matki Gruzji (Kartlis Deda). Pomnik górujący nad Tbilisi jest symbolem gruzińskiego charakteru narodowego. W prawym ręku dzierży miecz na wrogów, w lewym trzyma tradycyjne naczynie z winem dla przyjaciół. Dziś w Gruzji jest Dzień Niepodległości.
Aleję Szoty Rustawelego wypełnia po brzegi kolorowy, rodzinny tłum, nad którym powiewają dwukolorowe wstążki. Kiedy popatrzeć na nie z odległości, układają się w krzyż Świętego Jerzego – patrona Gruzji.
Policja leniwie obserwuje tabun odświętnie ubranych Gruzinów. Najwięcej pracy mają panowie w pomarańczowych uniformach: miejscy sprzątacze. Dzięki nim, dziś Tbilisi nie utonie w śmieciach.
Nad głowami przelatują śmiglowce Bell UH-1 (made in USA) ze zwieszonymi flagami. Za nimi paradnie prezentują się szturmowe Mi-24 (made in USSR). Piękne, choć krótkie widowisko.
Pani prosząca o datek na wejściu do metra pyta czy jestesteśmy z Rosji. Mówię, że jesteśmy Polakami. W odpowiedzi słyszę: „Chwała Bogu”. Cała konwersacja odbywa się w języku rosyjskim.
Na schodach ruchomych stacji metra Plac Wolności stoi przede mną para. Oboje opatuleni w gruzińskie flagi narodowe. Nie wiem, co przyniesie im przyszłość. Czy Matka Gruzja naznaczy ich drogę winem czy mieczem?