Szukaj
Close this search box.
blog_header

Blog

Wpis na blogu

Azhdahak król-smok - reportaż - Piąty Kierunek

Reportaż – Azhdahak król-smok

Kiedy w stolicy Armeni, Erywaniu, w letni czas panuje nieznośny upał, na szczytach wulkanicznych stożków leży śnieg. To pod nim ponoć ukrywa się mityczny smok, który nosi takie samo imię jak najwyższy szczyt pasma – Azhdahak.

Azhdahak

Przełom lipca i sierpnia w Erywaniu to spore wyzwanie dla organizmu. Temperatury powyżej 40 stopni Celsjusza nie są niczym niezwykłym. Ormianie w takich warunkach nie spieszą się. Idą powoli, nieco inaczej niż w Europie, gdzie każdy gdzieś goni. Kto może, ten ukrywa się w cieniu, a kobiety zręcznie korzystają z wachlarzy lub innych przedmiotów, którymi można wytworzyć choć odrobinę przyjemnego, chłodnego powiewu. Czekamy więc naszą trzyosobową rodzinką na przystanku autobusowym z nadzieją, że jeszcze dziś odpoczniemy w chłodnych Górach Gegamskich. Z tej perspektywy aż trudno uwierzyć, że średnia temperatura roczna tego pasma to ledwie cztery-sześć stopni Celsjusza, a w wyższych partiach, powyżej 3000 metrów n.p.m., nawet poniżej zera.

Jak rozśmieszyć Pana Boga?

Jak to zwykle bywa, z dużego miasta nie jest łatwo wydostać się autostopem. Korzystamy więc z transportu lokalnego, by dojechać do Abovyan, położonego na przedgórzu Gór Gegamskich. Stamtąd mamy zamiar złapać stop do Sevaberd, skąd chcemy zacząć kilkudniowy trekking. Tyle co do planów, choć – nauczeni doświadczeniem – do nich za bardzo się nie przywiązujemy. Uważam, że w takich sytuacjach często sprawdza się porzekadło ludowe: „Jak chcesz Pana Boga rozśmieszyć, to mu powiedz o swoich planach”. Nawet nie przeczuwamy, że przez najbliższe dwa dni zostaniemy niemalże etatowymi komikami.

Docieramy do końcowego przystanku w Abovyan. Niestety, autobus do Sevaberd odjechał dwie godziny wcześniej. Jest późny ranek, a kolejny pojedzie dopiero o godzinie 17. Czekać nie ma sensu, tym bardziej, że upał doskwiera. Wracamy zatem na skrzyżowanie, żeby złapać jakiś stop. Nie stoimy długo, może 15 minut, i zatrzymuje się małe firmowe auto.

– My do Sevaberd autostopem – pytamy z nadzieją w głosie.

– Wsiadajcie. Zabiorę was z wielką ochotą – radośnie odpowiada dwudziestoparoletni serwisant firmy Volvo i dodaje: – Mieszkam w okolicy i dobrze znam te tereny. Dla was nadrobię 40 kilometrów. Ale czego nie robi się dla gości, którzy odwiedzają Armenię.

Jedziemy, jedziemy, i jedziemy. Toczy się standardowa rozmowa, ale widzę, że coś jest nie tak. Według mojej orientacji wracamy bowiem na południe, a potem odbijamy na wschód. Uznaję jednak, że to kierowca jest lokalsem i wie lepiej. Po niespełna półgodzinie przyjemnej jazdy auto się zatrzymuje. Już wiemy, że dotarliśmy nie tam, gdzie planowaliśmy. Zaskoczenie maskujemy uśmiechem, ale szczerze dziękujemy. A uprzejmy kierowca, przekonany o spełnieniu dobrego uczynku, wsiada do swojego auta i odjeżdża.

– Wracam do pracy. Wam na pewno się tutaj spodoba – rzuca na pożegnanie.
Zamiast w Sevaberd, jesteśmy w Geghard. Żar leje się z nieba. Widocznie jest nam pisane dotrzeć do celu nieco okrężną drogą. Stąd także prowadzi trasa w góry. Ale to długie podejście wolimy przedeptać w odwrotnym kierunku. Teraz zwiedzamy kompleks klasztorny z IV wieku, który według tradycji został założony przez Grzegorza Oświeciciela. To tu była przechowywana Włócznia Przeznaczenia, która obecnie znajduje się w muzeum w Wagharszapat, oraz szczątki św. Andrzeja i św. Jana.

Wracamy tam, skąd przyjechaliśmy. Gorąco odbija się od asfaltu i podwójnie wysysa z nas siłę. Znów łapiemy stop. I wpadamy z deszczu pod rynnę. Kierowca to Armen, pasażerka to Lucy. On, podenerwowany, nie rozumie, dlaczego Polska nie chce wysłać wojsk do Syrii w imię obrony braci chrześcijan. Ona, z odkorkowaną butelką wina w ręce, na co dzień mieszkająca w USA, nie wie, gdzie jest Polska, i zadaje co chwilę pytania w stylu: – A jakim językiem mówicie?
Myślę, nieco poirytowany, że jej blond włosy to nie przypadek, kiedy słyszę pytanie: – Dlaczego twoja żona ma czerwoną buzię?

Nie jestem pewien, czy moja odpowiedź: – Bo jest gorąco – ją przekonała. – Ja, jak mi jest gorąco, to biorę zimny prysznic – ciągnie Lucy. A jak mi jest smutno, to biorę takie pigułki i cały dzień jest mi dobrze. O i jeszcze lubię wino – więc pociąga głęboki łyk prosto z butelki.

W podróży spotykamy różnych ludzi, ale w tym przypadku chcemy jak najkrócej z nimi przebywać. Pokazuję na mapie, gdzie chcemy wysiąść. Armen nawet nie patrzy. Wie lepiej. W efekcie dojeżdżamy… do Erywania. Wysiadamy z klimatyzowanego auta. Wita nas upał. Jest 17.00. O tej godzinie mogliśmy siedzieć w autobusie do Sevaberd… W podróży nie ma co się dręczyć takimi rozważaniami.

Więcej w Magazynie Turystyki Górskiej NPM 7/2017.

Podziel się:

Zobacz także

Z Etną w tle - Piąty Kierunek
News
5kierunek

Z Etną w tle

Ląduję u podnóża najwyższego czynnego wulkanu w Europie na Sycylii. Nie idę jednak z komercyjnym prądem i zostawiam za plecami Etnę, by ruszyć na północny-wschód.

Czytaj więcej »
Na kamiennym krzyżu - Piąty Kierunek
News
5kierunek

Na kamiennym krzyżu

Gdyby ktoś mnie tu „magicznie teleportował” i musiałbym zgadywać, gdzie jestem, powiedziałbym, że w Alpach. Wystarczy jednak chwila uważnej obserwacji lub odpowiedni moment, w którym

Czytaj więcej »