
Wiemy, że na Mytikas trzeba wejść rano, ponieważ w południe na Olimpie Zeus lubi zasłonić się chmurami, z których czasem coś kropnie. Znamy też prognozy, które mówią, że pogoda będzie piękna. Noc mija bardzo dobrze, a nawet za dobrze, bo rano, ciężko się wstaje. Na dodatek, choć na szczęście tuż za schroniskiem wyczerpują się baterie w aparacie. Wracam więc po zapasowe. Kiedy wychodzimy właściwie na szlak jest już ok. 7.30, czyli dość późno. [zapiski z pamiętnika]
Na Olimpie wiele szczytów jest
Wszystkie zbędne rzeczy zostawiamy w namiocie. Beata idzie na lekko, bez obciążenia, ja niosę Mikołaja w nosidle. Poza tym mamy kije trekkingowie, ubrania w razie załamania pogody, zapas wody i prowiant. W porównaniu z obciążeniem z dnia wcześniejszego wydaje mi się, że lecimy. Po drodze wymijamy starszych Włochów, zakochanych w Mikołaju. Po półtoragodzinnym marszu pod górę jesteśmy na zwornikowym wierzchołku Skali (2866 m n.p.m.), na który odprowadził nas przewodnik… pies ze schroniska. Ze Skali w jedną stronę prowadzi szlak na Skolio (2912 m), w drugą w dół na Mytikas. Beata szybko biegnie w stronę Kaka Skala („schodów nieszczęścia”) i wraca z uśmiechem na twarzy. Oznaczało to, że wybieramy się na Mytikas. Włosi, których wcześniej minęliśmy, poszli na Skolio.
- Na Olimpie noc w namicie mija w spokojnych objęciach Morfeusza.
- W porównaniu z obciążeniem z dnia wcześniejszego wydaje mi się, że lecimy.
- Schronisko A „Spilios Agapitos” (2100 m n.p.m.) widziane w drodze na Mytikas.
Wspinaczka na szczyt
Na krótkim postoju wpatrujemy się w stronę głównego wierzchołka. Czeka nas wspinaczka, może nie trudna, ale w ekspozycji i na dodatek z dzieckiem na plecach. Na Skali zostawiamy zbędne kijki i worek z częścią zbędnych ubrań. Z punktu zwornikowego podążamy wg znaków w dół na prawo od urwistej krawędzi grani. Najpierw droga składa się z wygodnych listewek skalnych, potem pojawiają się piarżyste półki. Ze szczerby opada na zachodnią stronę urwisty żleb do potężnego kotła Kazania. Na koniec czeka nas eksponowana droga na główny wierzchołek – najciekawszy dla mnie fragment drogi.
Po 45 minutach drogi od Skali stoimy na najwyższym szczycie Olimpu. Kilka chwil za nami wychodzi Beata. Na szczycie znajdują się: metalowa flaga Grecji, słupek triangulacyjnego i puszka z księgą wejść. Ostatni odcinek na szczyt prawie wybiegam, ponaglany przez potrzebę Mikołajka (ach ta fizjologia). To nagłe pojawienie się dziecka w nosidle bardzo zaskoczyło Belgów, którzy wyszli na szczyt żlebem Louki, którędy nie powinno się przechodzić bez kasku, bo Żleb lubi „pluć kamieniami”.
- Widok ze Skali (2866 m n.p.m.) na Mytikas. Do tego miejsca odprowadza nas przewodnik… pies ze schroniska.
- Kaka Skala „schody nieszczęścia”.
- Przed wspinaczką spoglądamy uważnie w stronę głównego wierzchołka.
Szczęście na Olimpie
Serca wypełnia nam szczęście, a oczy napawamy widokiem suchych szczytów Olimpu. Zeus podarował nam czyste niebo, które dopełniała w oddali srebrzysta tafla Morza Egejskiego. Zrobiliśmy to, co według wszystkich, których spotykaliśmy, było niemożliwe – wyszliśmy na Mytikas z niespełna dwurocznym dzieckiem. Nie chcemy schodzić, ale kiedyś trzeba wrócić. Po kilkudziesięciu minutach spędzonych na szczycie, ostrożnie wracamy na Skalę. Zabieramy zostawione rzeczy i wracamy do schroniska, gdzie jesteśmy witani gromkimi brawami. Nikt nie wierzył, że wyjdziemy z tak małym dzieckiem.
- Autentyczna radość z dokonania niemożliwego.
- Zrobiliśmy to, co według wszystkich, których spotykaliśmy, było niemożliwe – wyszliśmy na Mytikas z niespełna dwurocznym dzieckiem.
- Na szczycie znajdują się: metalowa flaga Grecji, słupek triangulacyjnego i puszka z księgą wejść.
Powrót do Litochoro
Wyjście na Mytkias i powrót do schroniska zajmują nam 6 godzin. Mikołaj za zdobycie najwyższego szczytu Grecji otrzymuje od właścicieli schroniska odznakę. Po posiłku i szklaneczce ouzo z Grekiem (tym co pracował w Polsce) zabieramy się do Prionii. W zejściu pomagają skrzydła, jakie chyba podarował nam Hermes. Wymijamy Czechów, Polaków (zero uśmiechu, zero humoru) i jak zwykle rozentuzjazmowanych Greków. W Prionii uzupełniamy tylko zapasy wody i ruszamy poniżej w okolice przydrożnej kapliczki, z nadzieją na złapanie stopa.
Po ok. 30 minutach zabierają nas Hiszpanie wysłużonym camperem i wysadzają w Litochoro. Tam spotykamy znajomych z trasy Chińczyka i Belga, a potem podczas zakupów sympatycznych Greków, którzy pod schroniskiem poczęstowali Mikołaja batonikiem. Najedzeni olbrzymim melonem, jogurtem i bułeczkami ruszamy w poszukiwaniu miejsca na nocleg. Za namową Beaty rozbijamy namiot w parku w centrum Litochoro. Szczęśliwi z sukcesu na Olimpie oddajemy się posłusznie w ramiona Morfeusza.







